niedziela, 17 lutego 2013

Baba na diecie, czyli jak tu nie zwariować

Wstyd się przyznać, ale pół niedzieli spędziłam przed kompem, w poszukiwaniu inspiracji do mojego zaledwie kilkudniowego bloga. Świetnych blogów jest sporo, uwielbiam te utrzymane w lekkim tonie, które opisują codzienność w sposób humorystyczny, z przymrużeniem oka, czasami nawet dwóch :). Ale nie o tym chciałam. W trakcie wielogodzinnego grzebania w necie natrafiłam na smakowity post, w którym naleśnik odgrywał jedną z głównych ról. Uuuuch....moje ślinianki rozpoczęły pracę, w takim tempie i z taką intensywnością, że starczyłoby do umycia podłóg w naszym 50 metrowym mieszkaniu :). Jestem twarda baba, ale...
...dieta, do przestrzegania której jestem zmuszona już od 10 miesięcy, czyni spustoszenie w mojej psychice, a moje ciało coraz częściej i coraz dobitniej woła: "cuuuukruuu, dajcie cuuukruuu"! Jako, żem szczupła od momentu narodzin, stosowanie diety było dla mnie sprawą z gatunku science-fiction, zawsze jadłam co chciałam i ile chciałam, McDonaldy czy KFC odwiedzałam regularnie, czym z pewnością naraziłam się niejednemu fachowcowi od zdrowego żywienia. Regularnie odbywałam też bliskie spotkania pierwszego stopnia ze słodkościami, szczególnie upodobawszy sobie Prince Polo zagryzane Toffifi. Wszystko zmieniło się wraz z podjęciem decyzji o leczeniu boreliozy, na którą zapadłam nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak. Ze łzami w oczach rozstawałam się ze wszystkim co słodkie! "Żegnajcie" "bye bye", '別れ" "audie".....

Czas Was wymienić na seler naciowy, pestki dyni i jogurt naturalny! Czas abyście psuły zęby i podnosiły poziom cukru we krwi mojemu mężowi i moim dzieciom, którzy nie zważając na moje męki, delektują się Knoppersami, gorzką czekoladą ze skórką pomarańczową (mój number one) czy ptysiami z pobliskiej cukierni. Że o naleśnikach nie wspomnę! Do tego sama je smażę, sama smaruję pysznym, gęstym, lepkim dżemem truskawkowym czy aromatyczną nutellą, sama je zawijam i sama podaję. Osobiście też odbieram  pochwały dla mojego kunsztu kulinarnego (he he), przy akompaniamencie mlaskania, ciamkania, wzniosłych ochów i achów. A że mną, bidulą targa i miota, jak szmatą podczas halnego, że płaczki stają mi w oczach, a ślina spływa z kącika ust....who cares??? Ale nadejdzie taki dzień, że się do nich dorwę, rozerwę na strzępy, przeżuje i przełknę. Poczuję jak słodycz zalewa me ciało i umysł, a nadmiar endorfin zawiedzie mnie na łąkę i będę zrywała kwiaty, tarzała się w trawie
 
….o cholerka, stop, wróć….łąka? trawa?....KLESZCZE!!!!!!!! Nie dziękuję! Chyba jednak bez słodyczy znacznie bezpieczniej...:)

6 komentarzy:

  1. No cóż, ja dla odmiany od dziecka pulpet jestem icały czas sie z nadprogramowymi kilogramami zmagam. I żebym ja tylko patrzeć na słodkości mogła (niekoniecznie złożona choróbskiem), alenie, ja je pożeram w ilościach wszelkich,póki dna nie zobaczę. Najlepiej nie kupować!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja na dietę od jutra, no dobra od wtorku...dobra od środy... Zapraszam też do siebie...choć ja głównie o jedzeniu :-) http://4seelen.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  3. A co wspólnego ma borelioza z jedzeniem. Mnie po ugryzieniu insekta,wyszła borelioza i zapisano mi antyboityki

    OdpowiedzUsuń
  4. Poważnie przy boreliozie nie można jeść słodyczy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karioka, przy boreliozie można jeść, ale nie w trakcie jej leczenia tą metodą, którą ja się leczę...patrz wyżej :)

      Usuń
  5. Prawie się popłakałam z powodu Twojej diety... Tak to emocjonalnie opisałaś!
    Współczuje!!! Trzymaj się twardo :))

    OdpowiedzUsuń