Jedni mnie lubią, inni nie cierpią. Dla jeszcze innych jestem nikim.
No żesz... przecież nie ma na ziemi człowieka, któremu wszyscy chcieliby - jak Mort, ogoniastemu - stopy masować, nie ma też takiego, któremu każdy życzyłby z samego rana kilku dawek trotylu w paście do zębów.
To chyba oczywiste. Jak śmierć i podatki.
Skąd zatem mój niezrozumiały pęd do tego, by być lubianą. Skąd potrzeba bycia akceptowaną. Nie, że przez mamę, tatę i psa.
Przez zupełnie obcych ludzi.
Anonimowych. Bez twarzy, bez imion, często bez znaczenia.
Ludzi, których znam na tyle, na ile ich czytam i na tyle, na ile prawdą jest to, co czytam.
Ludzi, których znam na tyle, na ile rozumiem, co czytam.
Bo nie zawsze rozumiem!
Ale chcę zrozumieć.
Dlatego rozmawiam.
R-O-Z-M-A-W-I-A-M.
Tylko w ten sposób mogę lepiej poznać. Bo chcę. Bo lubię. Bo mi zależy.
Tylko, że rozmawiam = szydzę. Rozmawiam = krytykuję. Rozmawiam = atakuję.
Lincz! nietolerancja! skurwysyństwo!
Po jaką cholerę dyskutujesz, babo - pytam sama siebie? Po jaką cholerę chcesz? Po cholerę lubisz? Po chooj ci zależy?
Morda w kubeł! Uśmiechaj się i ślij buziaki. Nie waż się dyskutować, zwłaszcza jeśli ktoś ma inne zdanie niż Ty! Albo, przede wszystkim, jeśli Ty masz inne zdanie niż ktoś.
Chcesz dyskutować, idź do spowiedzi!
Amen!