Zima w pełni, jedni się cieszą, inni smucą i czekają z utęsknieniem na wiosnę! Ja stoję gdzieś pośrodku, rozdarta pomiędzy chęcią szusowania po stokach narciarskich, a wypróbowaniem mojego urodzinowego prezentu (urodziny mam w styczniu) na ścieżkach rowerowych. Narciarstwo to moja nowa pasja, odkryta całkiem niedawno, bo cztery zimy wstecz. Jak to zwykle w życiu bywa, powstała ona w wyniku zbiegu różnych okoliczności, z których decydującą była ta, która utwierdziła mnie w przekonaniu o zbawienności i konieczności prowadzenia sportowego trybu życia. I tak...
w 2009 roku po raz pierwszy wiatr we włosach (no dobra, wietrzyk, toż to tylko ośla łączka :) poczuł nasz czteroletni syn tutaj zwany Młodym, a o wątpliwym komforcie butów narciarskich przekonała się 2,5 córka, zwana dalej Młodszą. Ja również po raz pierwszy stanęłam na deskach, na szczycie 150 metrowej trasy (ha ha) z uczuciem strachu i niepokoju, ale o dziwo okazało się, że nie taki diabeł straszny i po 1,5 godzinnym instruktażu ze strony całkiem przystojnego młodego człowieka (nie taniego, o nie :), ja+narty to nieodłączny obrazek każdorocznej zimy. Od tego czasu minęły trzy zimy, nastała czwarta, dzieciaki mają niesamowitą frajdę z jazdy na nartach, którą opanowały w zadziwiająco szybkim tempie, a ja z mężem - zwanym dalej Mężatym, oprócz tego, że sami czerpiemy mnóstwo radości z szusowania, dodatkowo radujemy się na widok roześmianych buzi naszych dzieci, dla których narciarstwo stało się aktywną formą wypoczynku. Każdy narciarz doskonale zdaje sobie sprawę z ułomności naszych ośrodków narciarskich, kiepskiej przepustowości na wyciągach oraz niedoskonałej infrastruktury. Dlatego póki co jeździmy na narty poza sezonem ferii zimowych, w dni robocze, wczesnym rankiem lub decydujemy się na wieczorne zjeżdżanie. Docelowo jednak skłaniamy się do tygodniowego wyjazdu do Austrii lub na pobliską Słowację, zgodnie z maksymą raz a dobrze :)
w 2009 roku po raz pierwszy wiatr we włosach (no dobra, wietrzyk, toż to tylko ośla łączka :) poczuł nasz czteroletni syn tutaj zwany Młodym, a o wątpliwym komforcie butów narciarskich przekonała się 2,5 córka, zwana dalej Młodszą. Ja również po raz pierwszy stanęłam na deskach, na szczycie 150 metrowej trasy (ha ha) z uczuciem strachu i niepokoju, ale o dziwo okazało się, że nie taki diabeł straszny i po 1,5 godzinnym instruktażu ze strony całkiem przystojnego młodego człowieka (nie taniego, o nie :), ja+narty to nieodłączny obrazek każdorocznej zimy. Od tego czasu minęły trzy zimy, nastała czwarta, dzieciaki mają niesamowitą frajdę z jazdy na nartach, którą opanowały w zadziwiająco szybkim tempie, a ja z mężem - zwanym dalej Mężatym, oprócz tego, że sami czerpiemy mnóstwo radości z szusowania, dodatkowo radujemy się na widok roześmianych buzi naszych dzieci, dla których narciarstwo stało się aktywną formą wypoczynku. Każdy narciarz doskonale zdaje sobie sprawę z ułomności naszych ośrodków narciarskich, kiepskiej przepustowości na wyciągach oraz niedoskonałej infrastruktury. Dlatego póki co jeździmy na narty poza sezonem ferii zimowych, w dni robocze, wczesnym rankiem lub decydujemy się na wieczorne zjeżdżanie. Docelowo jednak skłaniamy się do tygodniowego wyjazdu do Austrii lub na pobliską Słowację, zgodnie z maksymą raz a dobrze :)
Tutaj początki naszego syna :)
A tutaj świetne warunki na Wielkiej Raczy na Słowacji
Oraz bajkowy krajobraz :)
...sportowy tryb życia bezcenny...mój Tato był świetnym narciarzem, obiecał, że mnie kiedyś przyuczy, ale jak to bywa w życiu...nie zdążył ...:(
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
Mój tato też jeździ i zawsze chciał mnie nauczyć ale mama była przeciwna - nie wiem dlaczego :(...nauczyłam się dopiero w wieku 34 lat :)
UsuńHah! Początki Młodego wyglądają uroczo w porównaniu do tegorocznych początków mojej Mamy. Jej tegoroczne osiągnięcie to perfekcyjne upadanie na lewy boczek :-) A ja dziś obudziłam się wśród gorącego zapachu Czarnogóry, zupy rybnej w zaprzyjaźnionej knajpce u Veba, smaku wina u przyjaciela bimbrownika.... Ech.. A to był tylko sen... I zapach uleciał...
OdpowiedzUsuńPierwsze koty za płoty, każdy następny raz będzie lepszy :). Czarnogóra.... marzy mi się w czerwcu :)
Usuńpozdrawiam
Osobiscie nie mam takich doswiadczen. Rogi sie same rozjezdzaja, zimno w buzie, ciezko zaczerpnac oddechu i cieplego wina tez nie lubie.
OdpowiedzUsuńJedynie narty...wodne:)
Da się przeżyć...choć wolałabym jeździć w cieple i słonku :)
UsuńKochana to widzisz jak to lekarze nas trują ja nie przesadzam tylko mnie ciągle piecze jama ustna a oni mi każą to używać to co mi nie leczy ja swoje a on swoje.Biedna też jesteś.Buziaki.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, fajnie, że uczycie syna jazdy na nartach!
OdpowiedzUsuńDawno nie jeździłam a i nauczanie córci nie za bardzo mi szło, bo ona wolała snowboard.
No ale pływać się przy mnie nauczyła!
p.s. zapraszam nie tylko na bloga Eli, ale i na Erratę do tekstu u mnie :)